A no: rodzi się krzew z nasienia, żywi się i rośnie, głodny wody, pokarmu, jak człowiek, — choruje, starzeje się i umiera. Może raduje się i cierpi?
— Chcę, — żądam...
I zamienił się Kajtuś w drzewo. Zdobył wielkie wtajemniczenie życia we świecie...
Wrósł korzeniami w ziemię. Twarda opasała go kora. Wydłużyły się i rozwidliły ramiona. Otulił zielony płaszcz liści. Wiatr kołysze i gładzi łagodnie gałęzie.
Oddycha zielenią, pije chłodną z ziemi wodę. A wierzba, siostra, mówi szelestem, że miło żyć i cieszyć się światem.
Nadeszli chłopcy.
Rozbiegli się, — nawołują.
Stanął chłopak obok Kejtusia.
— Laskę sobie ułamię.
Chwycił Kajtusia za gałąź, — gnie, — łamie.
— Boli!
Trzasnęła gałąź i zwisła bezwładnie. Chłopiec szarpie złamaną, rozdziera.
— Boli, bardzo boli!
Nie rozumie chłopak jęku łamanego drzewa, bo trudna do odczytania jest skarga rośliny.
A kolega mówi:
— Zostaw. — Idziem dalej. — Równiejszą sobie laskę wystrugasz.
Poszli. — Ucichły głosy. — Pozostała krzywda okaleczonego krzewu.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.