I boli i wstyd Kajtusiowi. — Czy i on tak samo nie robił? — Nie pomyślał, że drzewo nie ma nóg, by uciec, nie ma rąk, by się bronić, — ani zębów, rogów, ni pazurów. — Byle tchórz z niem poradzi.
Bezbronne. — Bezbronne. — Bezbronne.
Przypomniał sobie, jak raz cisnął kamieniem w psa. A Stefan powiedział:
— Myślisz, że pies to nie człowiek?
Stefan inaczej chciał powiedzieć: że pies czuje, jak człowiek, że psa i kota i żabę też boli.
A Kajtuś co? — Rozgadał na podwórku i w szkole. Wyśmiewali, dokuczali Stefanowi:
— Psi wujaszek. Psiwujcio.
Stefan płakał.
— Beksa!
Jak bezmyślny i brutalny może być człowiek.
Gdy się nie zastanowi.
Gdy czuje, że nie ma słuszności, a przyznać się nie chce.
Są tacy, co wolą zawsze chodzić z kolegą. Kajtuś nie. Woli sam. Tak było i dawniej.
Idzie ulicą. Tu popatrzy, tam przystanie. Zawsze coś nowego zobaczy. — Jedno rozumie, drugie ciekawe, trzecie go dziwi.
Idzie Kajtuś powoli bez celu.
Widzi: policjant prowadzi człowieka. Twarz aresztanta blada i ponure spojrzenie.
Zamkną go w więzieniu.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.