Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

A już z buta chlusta krew. — I cieeepło w nogę, ale jeszcze nie boli. — Dopiero zanieśli mnie do sklepu.
— Nie trzeba ci było skakać do tramwaju.
— No... Ja wiem. Jakby tata żył, tobym kurjerków nie sprzedawał. — A co robić, jak nas jest czworo, a mali drą się i chcą jeść? — Matce dwa złote dawałem, a sobie tylko bułkę i wodę sodową. Bo w gardle sucho od krzyku.
— Zimna woda nie dobra na gardło zagrzane.
— Ja wieem. — Już mieli mi nogę ucinać, bo doktór mówił, że but był brudny, więc się nie chciało goić. — Ale się zagoiło, tylko dwa palce straciłem. — Ale to głupstwo.
Błądzi Kajtuś po korytarzach szpitalnych.
— Wiele na świecie smutku i nieładu.

Nagle:
— Chcę poznać świat. Chcę poznać cały świat. Chcę wiedzieć, co na ziemi, pod wodą i w krajach wiecznego lodu i zimy. Życie murzynów, kow-bojów i Chińczyków... Chcę poznać.
Rzekł.
Wicher niesie Kajtusia do dzikiej ziemi Afryki.
Rzekł.
Widzi palmy wysokie, dziwne zwierzęta i ptaki, — człowieka czarnego. — Ubogie namioty, lepianki: nędzne rupiecie naczyń i sprzętów; cudaczne ozdoby w uszach i w ustach. — Trudno