— Pani nie wie i mówi, — mruczy Kajtuś.
— Wyjdź za drzwi.
Aż wezwali ojca do szkoły.
— Co tam zwojowałeś?
— Biłem się z chłopakiem. Zaczął rozpowiadać, że się Kajtuś nazywam.
— No bo prawda: tak cię nazywają.
— Więc co, że prawda? — Co innego podwórko, co innego szkoła.
— Trzeba było mu wytłomaczyć.
— A jakże. Będzie się słuchał.
— Bić się nie wolno.
— Wiem.
— Oj Antoś, źle zaczynasz. — Oj Antoś, bo jak stracę cierpliwość...
W kancelarji pani bardzo się skarżyła.
— Nie słucha się. — Niedobry dla kolegów. Rozbija się. Odgaduje.
Zmartwił się ojciec.
— Musisz się starać.
Stara się, ale co?
Parę dni już dobrze, potem znów awantura.
Siedzi ktoś przed Kajtusiem trąca go łokciem; nie jego, a zeszyt.
Kajtuś:
— Zabierz rękę.
A on:
— Bo co? Nie pozwolisz?
— Poczekaj: dam ci po dzwonku.
— Dużo się boję.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.