— Ano, zegar wisi, — ani chodzi, ani bije. — Ale kiedy miało być jakie nieszczęście w rodzinie, ręka brała ten klucz, i zegar bił, dzwonił.
— Którą godzinę? Dwunastą?
— Nie. — Nie pamiętam. Byłam wtedy młoda, a twoja mama była maleńka. Jeszcze ząbków nie miała.
— No i co?
— Raz ręka wzięła klucz, i zegar bił na śmierć dziadka. Raz przed pożarem. A ostatni raz sama widziałam i słyszałam.
— Czy głośno dzwonił?
— Zwyczajnie, jak zegar.
— A długo ręka ten klucz trzymała?
— Cóż ci będę mówiła, kiedy nie pamiętam.
— A palce ręki się ruszały?
— Nie wiem, Antosiu.
Kajtuś też wiele zapomniał, — nie pamięta, jak sam był mały.
— Babciu, niech babcia opowie, jak złodzieje truli Azora.
— Już tyle razy mówiłam. Mieliśmy dwa psy. Azor wtedy był młody, a Kado stary i mądry.
— Czujny był, — dodaje Kajtuś.
— Wierny, mądry pies.
— A złodzieje podrzucili zatrutą kiełbasę, — podpowiada Kajtuś.
— A no tak. Ale Kado poznał odrazu. Wącha kiełbasę, szczeka i nie rusza.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.