— Oj, babciu. Z tym felczerem. Taka śmieszna historja.
— I śmieszna i nie. — Twoja mama zachorowała. I dziadek wezwał felczera.
— Kado na łańcuchu.
— No tak. Silny pies. Mógł poszarpać obcego człowieka.
— Ale się zerwał z łańcucha,
— Zerwał się i skoczył do tego felczera.
— A on parasol otworzył.
— Tak. Wskoczył na śmietnik i parasol otworzył.
— A Kado w nogi.
— Poczekaj. Nie spiesz się. — Więc Kado ogon podwinął, odskoczył. — Stoi jak głupi i woła na pomoc.
— Pewnie myślał, że parasol strzela?
— Kto tam wie, co pies myśli.
Kajtuś ziewa. Nie śpiący, ale się zmęczył.
— Śmieszne było, mówi babcia, — jak to wielkie psisko jadło z szaflika z małą kotką.
— Z Kicią?
— Nie. Kicia wcześniej była.
— Więc niech babcia opowie.
— A to tak. Nalejemy do szaflika jedzenie dla psa, a kotka zaraz już jest. Niegłodna, tylko przychodzi się draźnić. — A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Niecierpliwi się, złości, chce łapą odsunąć. A ona jeszcze parska. — Sto pociech było.
Śmieje się babcia, choć to dawne dzieje.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.