Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Śmieje się Kajtuś, choć tego nie widział.
— Jeszcze babciu, o szczurach.
— Ale już koniec.
— Dobrze, — zgadza się Kajtuś.
— A no — Stary był nasz domek, ale czysty. Ani robactwa, ani myszy. — A niedobrego mieliśmy sąsiada. Tu stoi nasz domek, tu płotek — i zaraz jego rudera.
— Pijak był, — mówi Kajtuś.
— Pijak i awanturnik.
— Żonę bił.
— Bił. Więc siedzimy raz z twoim dziadkiem. Dziadek czyta książkę, a ja szyję. Siedzimy sobie na ganeczku przed domem. Taka była altanka.
— Obrośnięta dzikiem winem.
— No tak. Twoja mama i wujo już spali. Dawniej dzieci wcześnie spać chodziły. A no: siedzimy — każdy swojem zajęty. Cicho. Nagle krzyk: „Ratujcie ludzie — ratunku“. Dziadek jeszcze nic — słucha. Ale ona, ta jego żona, tego sąsiada, krzyczy: „Ratunku, bo mi dziecko zabije“.
— I dziadek skoczył.
— W mig skoczył, Antosiu. Twój dziadek był w gorącej wodzie kąpany. Dobry bo dobry, ale sprawiedliwy.
— Złapał laskę.
— Grubą lachę i skoczył przez płotek.
— I w łeb pijaka.
— A co? Nie miał bronić dziecka?