Mówi pani, że niema zaklęć ani czarów.
Nieprawda. — Muszą być. — Są. — Pani ich nie zna. Bo co innego książki szkolne, a co innego wiedza tajemna.
Sam Mickiewicz pisał o Twardowskim. I królowie wierzyli. — Więc musi być prawda.
Pewnie astrolog tak czytał gwiazdy, jak Kajtuś w książce litery. — Jest. — Musi być eliksir na wszystkie choroby, tylko go zwyczajni doktorzy nie znają.
Mylił się Kajtuś, gdy myślał, że się dowie w szkole, że z książek wyczyta.
Nie. — Musi sam.
Będzie trudno. — Nic nie szkodzi.
Zacząć trzeba. — A gdy zacznie, to skończy.
Tak.
Chce mieć czapkę niewidkę i buty siedmiomilowe. I dywan, i torbę, i pierścień, i kurę, co znosi złote jaja. Nie zwyczajne, a złote. — Będzie mógł zaczarować, kogo zechce, — każdego nieposłusznego. — Będzie władcą najpotężniejszym. — Muszą go się słuchać.
Musi ćwiczyć wzrok. — Znajdzie jakoś pierwsze zaklęcie — jeden wyraz magiczny, indyjski albo grecki.
Postanowił. Ślubował.
Zaczął i kończy.
Od tej pory ma Kajtuś dwa różne życia.
Jedno zwyczajne: w domu, w szkole, na ulicy.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.