Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Mogło się zdawać.
Może zasnął na chwilę znudzony, i tak się przyśniło. — Czasem trudno odróżnić, co sen, a co prawda.
A pióro, które znikło? — Często tak się zdarza.
Zginie coś. — Szukasz, szukasz — niema i niema. - Potem patrzysz: leży. Aż dziw. Aż złość bierze.
Kajtuś chciał mieć pewność, że to nie przypadek, nie sen, nie omyłka, — że naprawdę czar, a nie coś innego.
To tylko liczył, co bez czaru w żaden sposób nie mogło się zdarzyć.

Więc był w klasie chłopiec niezdara. Aż dokuczali, aż żartowali z niego.
Najgorzej na gimnastyce. A już najgorzej szło mu ze skokami przez linkę.
Mówią:
— Czego się boisz? Jak linka spadnie, przecież nie zabije.
Żal się Kajtusiowi zrobiło. — Bo czego od niego chcą? — Dobry, cichy chłopak.
Rozkazał czarodziejskim sposobem.
Udało się. — Oferma skoczył ponad linką. — Cały ogromny kawał. — Tak lekko, — chyba metr dwadzieścia.
— Zuch!
Chłopcy gęby pootwierali. Sam on skulił się przestraszony.