Krzyczą:
— Jeszcze raz. Jeszcze raz!
A ten w bek. Nie chce, nie będzie drugi raz skakał. Nie wie, co go podrzuciło.
Kajtuś uśmiecha się. Pomyślał:
— Ot, głupi naród.
Bo przyjemnie wiedzieć, czego nikt nie wie, rozumieć, czego nikt nie rozumie, i móc, czego inni nie mogą.
Tak, to był czar.
Ale co tam: niech będzie, że się udało nie na rozkaz Kajtusia.
Miał ważniejsze dowody.
Zadała pani ćwiczenie. — Nie chciało mu się, — nie napisał. — Ściągnie na pauzie od kolegi.
Ale nie lubi się prosić.
Może pani nie będzie sprawdzała?
Pani wywołała tego i owego. Wreszcie kazała Kajtusiowi pokazać zeszyt.
Przykro. — Przecież postanowił zawsze dla pani lekcje odrabiać. Bo lubi panią i wie, że pani go lubi.
— Co będzie, to będzie. — Chcę — żądam — rozkazuję. — Niech będzie napisane.
Idzie śmiało. Nawet nie otworzył zeszytu. Ale czuje, że musi się udać.
Zeszyt gorący taki, potem zimny, potem już zwyczajny. — Oddaje.
Pani zeszyt otwiera, czyta.
— Na miejsce. Bardzo dobrze.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.