— Dobrze, dobrze. — Duchy. — Proszę do kancelarji. A chłopcy do klasy!
Przeciągnął się Kajtuś, ziewnął zniechęcony.
Że też nie można zrobić czegoś, coby naprawdę było ciekawe. — Zawsze się skończy jakoś głupio.
Niby czarodziej, — no i co z tego?
Żal mu woźnego. Bo co stary winien? — A wziął go kierownik do siebie i pewnie ruga.
Nie chciał Kajtuś naprawdę martwić nikogo.
Znów dwa ważne czary udały się Kajtusiowi, - jeden zaraz po drugim.
Był w klasie bogaty kolega.
Przynosi na śniadanie różne przysmaki. Łakomy i chytry, — nigdy nie poczęstował nikogo. — Przyniesie ciastko z kremem, potem papier wylizuje jęzorem.
Zaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. — Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze — i:
— Niech ma żabę, zamiast śniadania.
Krzyk zaraz:
— Żaby w klasie.
Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.
— Patrzajta. Żabę przyniósł na śniadanie.
— Pewnie zagraniczna.
— Z kremem.
— Kiedy przyniósł, niech zjada.
Wchodzi pani do klasy.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.