Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Już nikt go nie lubi — Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.
A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. — wyraźnie się narywa.
Otoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.
— Może i mnie przezwiesz osłem?
— Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.
Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którem puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.
Podaje mu lusterko i mówi:
— Masz. — Patrz.
Natężył myśl, — napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.
Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.
Co takiego? — Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?
— Skąd masz to lusterko? — Sprzedaj. — Naucz, jak się to robi.
Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.
— Oddaj, — mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.
Zlękli się. — Widzą, że stoi blady, — wargi mu posiniały. — Oparł się o ścianę.
Rozbiegli się. Kajtuś sam został.
— Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały.
Samotny się czuje i słaby.
Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.