Ani kury, ani jednego, choćby maleńkiego jajeczka. — Jak na złość.
Złote mu się nie udały, probuje srebrne. — Też nie.
— Może lepiej się stało? — chce się pocieszyć. — Bo gdzie kurę schowa, jak jajko sprzeda?
Co powie, gdy się zapytają, skąd wziął?
Trzy razy był na strychu.
Zmęczony bardzo wracał.
Nie.
Lepiej nauczyć się — zwyczajnie znajdować pieniądze na ulicy.
Zacznie od małego, — tak będzie łatwiej. — Na początek złotówkę. — Byle się nauczyć, byle wreszcie wiedzieć.
Bo przykro.
Bo jest czarodziejem, a nie wie. — Ani zaklęć żadnych nie posiada, — ani co, ani jak, ani kiedy. — Jakby nie on, a ktoś inny za niego.
Dlaczego w szkole czary się udają, a na ulicy nie?
Zacznie od małego.
— Chcę znaleźć złotówkę!
Wraca ze szkoły i szuka.
Nie szuka, tylko się rozgląda. Bo kto ma siłę magiczną, ten bez szukania znajdzie.
Idzie zwyczajnym krokiem, ani prędko, ani powoli. Idzie prosto, a potem już zygzakiem. — Z początku spokojnie, ale potem już wątpić zaczyna.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.