Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie udało się.
Może wieczorem?
Są czary, które się udają tylko o północy. — Zanim kur trzykroć zapieje.

Lekcje odrobił. Bierze za czapkę.
— Antoś, ty dokąd? — Późno. — Ojciec wróci z roboty.
— Przyjdę zaraz. — Za chwilkę.
Na ulicy latarnie się już palą.
Błoto.
Tramwaj się przesunie. Samochód zaświeci, — przeleci.
— Chcę znaleźć.
— Niech znajdę.
— Żądam. Rozkazuję.
— Złotówko, znajdź się.
Znalazł. — Tak dziwnie.
Już wracał, żeby się w domu bardzo nie gniewali.
Tak dziwnie, — kiedy zupełnie stracił już nadzieję.
Już wracał.
— Trudno. — Nie dziś, to jutro. — Nie jutro, to za tydzień.
Nagle samochód jedzie. — W błocie coś błysnęło. — Nachyla się: moneta. Obok latarni, na samym brzeżuszku chodnika. Wisi prawie.
Pięćdziesiąt groszy.
— Dobra nasza!
Chuchnął na szczęście.