Wzięła pani dwa złote i pyta się tamtego:
— Twoje?
A tamten:
— Moje.
Dopiero wtrącili się chłopcy:
— On kłamie, proszę pani. — Wcale nie jego. — Nie miał. — On udawał, że płacze.
Kajtuś spokojnie patrzy pani w oczy. Tamten stoi czerwony, zmieszany. Aż wyjąkał:
— Moje były całe: jedne, razem dwa złote. — Nie osobno.
— Mogę mu dać, — mówi Kajtuś. — Niech bierze.
Pani nie wie, co robić; a chłopcy buntują Kajtusia:
— Nie dawaj, głupi. — Patrzcie go: oszukaniec. — Mówi, że miał na oknie, w kieszeni i w teczce. Miał inne, a mówi, że jego. — O znalazł się mądry. — On kłamie. — Nie miał wcale. — Zawsze oszukuje. — Kajtuś pokazał nam na ulicy, że znalazł.
Kajtuś wzruszył ramionami.
Pani chwilę pomyślała.
— Opowiedz, gdzie znalazłeś?
Powiada, jak było. — Zamilczał, rozumie się, o czarach.
— Więc dajesz?
— Niech weźmie, kiedy mówi, że zgubił. To przecież nie moje.
A tamten bierze. Ręce mu się trzęsą. I już teraz naprawdę płacze.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.