Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Znał ją. Oddawna, zawsze tu handlowała. — Czasem u niej kupował.
Nie lubił jej, bo opryskliwa dla młodych. Ani obejrzeć nie pozwoli, ani wybrać, ani się potargować.
Zaraz:
— Bierzesz, czy nie bierzesz. — Idź do żyda. — Nie kupuj.
(Prawda, że i chłopcy nieraz dokuczą).
Przechodzi Kajtuś z kolegą. Patrzy, a baba drzemie.
— Niech fajtnie.
W ten mig — ona fajt!
Za kosz chwyciła, żeby się zatrzymać, — i razem z koszem leży na ziemi.
Łobuzerja w śmiech.
— Babcia się urżnęła.
Nie potłukła się nawet, ale zawstydziła.
— Pierwszy raz w życiu. — Jak jaka pijaczka. — Ludzie się śmieją. — Taki wstyd! — Dwadzieścia lat handluję. Lato nie lato, zima nie zima. — Pierwszy raz — taka hańba.
Mało się nie rozpłacze
Żal się Kajtusiowi zrobiło. Pożałował starą.
Kazał koledze pilnować, żeby kto jabłek nie ruszał, a sam zbiera rozsypane.
— Dziękuję ci, chłopczyno, dziękuję, kochanie. — Masz, weź za dobroć jabłuszko.
I wtyka mu w rękę jabłko, ale robaczywe.
Kolega żartuje, a Kajtuś zły.