— Bardzo mi było potrzeba ze starą zaczynać?
Aż doczekał się czaru, ale już stałego. — Co wieczór się powtarzało. — Pożytku nie tak znów wiele; ale ważny dowód, że siłę czarodziejską naprawdę Kajtuś posiada.
Zaczęło się późnym wieczorem.
W domu.
Wśród ciszy.
Leży Kajtuś w łóżku i zasnąć nie może.
Słyszy oddechy śpiących rodziców i babci.
Nie boi się, ale przykro jednemu nie spać. — Samotny czuje się człowiek w ciemności.
Nagle zaskrzypi podłoga, jakby ktoś chodził. Coś stuknie w szafie, czy za szafą, jakby ktoś się skradał.
Aż nareszcie jeść mu się zachciało.
— Gdyby tak pod poduszką tabliczka czekolady, albo coś innego.
Nic więcej nie pomyślał. Jeżeli dodał jakiś wyraz, to chyba zapomniał.
I zaraz usłyszał szelest; jakby pod poduszką mysz zachrobotała.
Sięga ręką: jest. — Torebka!
Torebka. — Nie odrazu otworzył. Bo poco się śpieszyć? — Tylko palcami namacał: zgaduje.
Aż śmiało klamerkę odgina.
Wysypał na rękę: dziewięć czekoladek nadziewanych, dziewięć rodzynek dużych i dziewięć migdałów.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.