Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Założyli się.
Tak. Wstąpi. Niby, że kupuje.

A no: ostatnia lekcja.
A no: ostatni dzwonek.
Zapakowali teczki.
Czapki na głowy.
— Więc idziemy?
— Idziemy.
A no: schody, podwórko.
Potem brama.
I już ulica.
— Ja będę stał przed sklepem.
— Jak sobie chcesz. — Tylko nie śmiej się w szybę, bo się domyślą.

Pierwszy sklep — apteka.
Wchodzi Kajtuś do apteki.
Pan wydaje lekarstwa powoli, żeby się nie pomylić — Kajtuś cierpliwie czeka swej kolejki,
— A tobie, mały, czego?
— Proszę o dwa zeszyty: jeden w kratkę, a drugi do rysunków.
— Nie mamy do rysunków, tylko wszystkie w kratkę, — zażartował pan aptekarz.
— To przepraszam.
Kajtuś ukłonił się grzecznie.
Żal się panom zrobiło.
— Idź na prawo, — obok. Tam dostaniesz.
— Dziękuję.