Przeliczył. — Jeść, czy nie?
Spróbował. — Słodkie, smaczne. Nie różnią się od zwyczajnych, które sprzedają w sklepach.
— Dlaczego dziewięć?
Zjadł wszystkiego po osiem, a resztę obejrzy rano. — Papier torebki wydał mu się sztywny.
Chce schować do kieszeni, bo pod poduszką się czekolada roztopi. — Więc siada i sięga po spodnie. A krzesło stuknęło.
— To ty, Antoś? — obudziła się babcia.
— Ja.
— Dlaczego nie śpisz jeszcze?
— Spałem.
A rano nic w kieszeni nie było.
I tak co wieczór: czekoladki, rodzynki, migdały.
Wypróbował, że nie trujące. Chce poczęstować. Zostawił trzy. — Mówi:
— Niech będą. Niech nie zginą.
I są. Nie zginęły. Częstuje.
— Skąd masz? — pyta się mama.
— Kolega dał.
— Jedz sam.
— Jadłem. Zęby mnie bolą.
Nieprzyjemnie kłamać; ale co robić?
Inny czar udał się i nie udał.
Bardzo chciał mieć zegarek.
Już wiele razy myślał, żeby zamiast torebki coś pożytecznego. Ale bał się popsuć pośpiechem.
Aż doczekał się. — Znów wszyscy spali.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.