Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzy na ludzi, na sklepy. — Pies przed bramą siedzi. Przystanął Kajtuś, cmoknął, — pogłaskał psa.
Znów tramwaj w pełnym biegu.
Odwrócił się, żeby zobaczyć numer.
I nagle myśl:
— Chcę fiknąć kozła w powietrzu i stanąć na dachu tramwaju.
Jakiś wiatr — moc — siła, — coś go podrzuciło w górę. — Już w powietrzu, głową na dół. — Wyprostował się i stoi na dachu tramwaju.
Jakaś kobieta krzyknęła. Ktoś na balkonie podniósł ręce do góry. Pies zawył. — Zawołał szofer:
— Trzymaj się, bo zlecisz.
Kajtuś zachwiał się i już ma chwycić za drut. — I już w ostatniej chwili przypomina sobie, że w drucie jest prąd elektryczny o wysokiem napięciu.
Jak piorun. — Tak właśnie w Ameryce zabijają w więzieniach skazańców.
Pada Kajtuś. Potoczył się. W uszach zaszumiało. — Ma spaść. — Zdążył:
— Chcę fiknąć na ziemię!
Znów wywinął w powietrzu. Stoi na chodniku.
Gapie się cisną. Zbliża się policjant.
Uciekł.
Zasapany zatrzymał się dopiero na trzeciej ulicy.