— Poco ci te butelki i kość — mówi babcia. — I tak dosyć masz śmieci.
— Przyda się — mówi Kajtuś niechętnie.
Dorośli myślą, że wszystko głupstwo, co ich nie obchodzi, i wszystko śmiecie, czego nie można kupić i sprzedać.
Upłynęły dwa tygodnie. Potem Kajtuś zaczął się niecierpliwić. — Bo jeśli każdy czeka na święta, albo na imieniny, to cóż dopiero czarodziej na urlopie?
W dodatku zaczęło się źle powodzić i w domu i w szkole.
Aż rozgniewał się Kajtuś: na siebie i swój niemądry żart z tramwajem. A najbardziej na szkołę.
Bo tak:
Był dyżurnym. Nie chciał wpuścić chłopców do klasy. On ciągnął wdół klamkę, a on pcha do góry.
Cała kupa się za drzwiami zebrała.
Klamka żelazna przecie. Kto mógł przewidzieć? A tymczasem — trrach — złamała się.
Zaraz pan na niego:
— Znów zaczynasz swoje dawne sztuki? Psujesz, niszczysz. — Patrz: ściany pochlapane, ławki pokrajane. — W chlewie chcesz się uczyć?
Już tak jest, że gdy łobuz się uspokoi, a potem raz mu się nie powiedzie, zaraz wszystko razem się wali.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.