— Idź, buty drzyj, już twoi koleżkowie cię wołają!
Przecież tylko dlatego chciałem być dzieckiem, żeby bawić się znów z kolegami.
I nawet zgadłem, bo ktoś zastukał, ale cicho i tylko raz. A mama usłyszała:
— Żebyś się nie ważył wychodzić. Lekcje rób.
A no, robię. Nie mam nawet ochoty iść.
I tak mi się zdaje, że siedzę sam jeden w polu, a tu noc i mróz, i jestem sam jeden, i boso, i głodny. I wilki wyją. I zimno. I strach. I już cały drętwieję.
Dziwny jest człowiek. Albo mu wesoło, a tu nagle smutno.
Nie wiem napewno, ale mi się zdaje, że dorośli częściej bywają źli, niż smutni. A może w cichości się smucą dla siebie, a na dzieci się złoszczą. Rzadko bywa, że o nauczycielu mówimy:
— Pan był dziś smutny.
A niestety często:
— Pan był zły.
Dzieci częściej płaczą, niż dorośli, nie dlatego, że mazgaje, ale że głębiej czują, więcej cierpią.
Czemu dorośli nie szanują naszych dziecięcych łez? Bo im się zdaje, że często, o wszystko, o byle co płaczemy. Nie. Małe dzieci krzyczą, bo to ich jedyna obrona: narobi krzyku, to się ktoś znajdzie, co zwróci uwagę i przyjdzie z pomocą. Albo z rozpaczy już krzyczy. A my płaczemy rzadko i nie o to, co najważniejsze. Jeżeli bardzo zaboli, to się jedna tylko łza pokaże i koniec. I z dorosłymi tak bywa, że w nieszczęściu wyschną, wystygną nagle łzy.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.