Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

A już najrzadziej zapłaczesz, kiedy się gniewają, a nie mają racji. — Głowę spuścisz i nic. Czasem pytają się, a ty nie odpowiadasz. Czasem chcesz odpowiedzieć, a tylko wargami poruszasz i nie możesz. Oni mówią, że upór. I czasem naprawdę jakaś zaciętość wybuchnie, że już wszystko jedno: niech zbiją, to się prędzej skończy. Więc wzruszysz ramionami, albo coś mrukniesz pod nosem. — Bo ci się po głowie same najgorsze myśli kołują, i słowa brzydkie. Już wtedy nie zastanawiasz się, że to nauczyciel, czy ojciec. Albo w głowie nic, tylko w piersi niema rozpacz i gniew.
Często nawet nie słyszysz, co krzyczą, — ani jednego słowa nie rozumiesz. Nawet nie wiesz, o co im idzie. Tylko w uszach huczy i w głowie się mąci.
A jeszcze szarpną, pchną, uderzą. Raz uderzą, albo za rękę szarpią, — i zdaje im się, że nie bicie, nie boli. Bo oni biciem nazywają katowanie dzieci. Kiedy tłuką pasem, trzymają i walą, jak zbrodniarze, a dziecko się wyrywa i wrzeszczy:
— Już nie będę, już nie będę.
Za takie bicie — może go teraz już mniej, ale jeszcze jest — w przyszłości będą odrazu do kryminału sadzali. Co czuje ten, który bije i co czuje dziecko, nie wiem. Ale my patrzymy z obrzydzeniem, oburzeniem i zgrozą. My się nad koniem więcej litujemy, niż oni nad człowiekiem.
Może myślicie, że przecież my między sobą także się bijemy. Ale my mamy małe ręce i małą siłę. I nawet w największej złości tak krwiożerczo nigdy nie bijemy. Wy naszych bójek nie znacie.