rach. — Prosiłem wczoraj, nawet patrzeć nie dała, a teraz mówi:
— Masz. — Na zawsze.
Czy powiedziała: «masz» — nie wiem, bo nie słyszałem. Bo tylko usłyszałem:
— Na zawsze.
Tak cichutko, delikatnie, przyjemnie, wstydliwie.
Nie chciałem wziąć, bo da, a potem się pokłóci, albo pożałuje i odbierze. Jeszcze się poskarży, że sam wziąłem. Bo z małemi dziećmi trudno się porozumieć, bo dorośli nam przeszkadzają. Jak oni się wyśmiewają i dokuczają, że my mali, to my — z jeszcze mniejszych. — Przecież ładniej powie małe dziecko: «na zawse», a my się z nich wyśmiewamy. Więc nie chciałem wziąć, bo nie ufam, boję się, że będę miał przykrość. I wziąłem, patrzę, a tu zamiast jednego okna, dużo okien — i różnokolorowe. I mówię:
— Oddam ci.
A ona:
— Nie tseba.
I położyła małą rączkę na mojej dużej ręce. Patrzę na jej rękę przez szkiełko, — i uśmiechnęliśmy się do siebie.
A tu mama się pyta, czy skończyłem lekcję, że mi da na tramwaj, żebym pojechał do ciotki, żeby suknię odnieść, co ją mole pogryzły. A ja rozżalony na dom myślę sobie:
— Dobrze, że przynajmniej trochę w domu nie będę.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.