Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

dać, że go boli. Tak mi się zdawało. I znowu stoi i czeka. I to czarne ucho postawił do góry, a białe zwieszone. I zupełnie jakby prosił, ale się jeszcze boi. Oblizał się — pewnie głodny — i patrzy tak błagalnie.
Ja na próbę idę parę kroków, a on za mną. Tak na tych trzech łapkach utyka, a co się obejrzę, przystaje. Przyszło mi na myśl, żeby tupnąć nogą i zawołać: «do domu», żeby zobaczyć, dokąd pójdzie. Ale mi go żal było, więc nie krzyknąłem, tylko mówię:
— Idź do domu, bo zmarzniesz.
A on już prosto do mnie.
Co tu robić? Przecież go nie zostawię, bo zmarznie.
A on podszedł — no podeszedł — zupełnie blisko i pokornie przywarł do ziemi i drży. I już pewien jestem — już jestem zupełnie pewny, że mój Łatek jest — bez-dom-ny. Może już całą noc się błąka? Może to już ostatnia jego godzina wybiła? I ja akurat zupełnie inną drogą idę do szkoły i akurat mogę go uratować w tej ostatniej godzinie.
Biorę go na rękę, a on mnie polizał. Cały zimny, a języczek tylko trochę ciepły. Więc prędko rozpinam palto — i pod palto go — tylko mu łebek wyścibiłem, sam aby pyszczek, żeby mógł oddychać. A on pogrzebał łapkami, aż się tam o coś zaczepił, żeby nie wypaść. A ja chcę go podtrzymać, ale się boję, żeby mu łapki nie urazić, więc go ręką objąłem, a tu mu serce bije, tak aż się tłucze.
Żebym wiedział, że mama pozwoli, tobym je-