Pewnie też przez Łatka. Bo małemi dziećmi też trzeba się opiekować.
Niedobry jestem brat. — Nad psem się lituję, a dla rodzonej siostry nie mam prawdziwej miłości. — Co tam miłości — nawet wyrozumienia.
Takie małe dziecko musi przecież przeszkadzać, musi z nudów naprzykrzać. Jeśli się z nią pobawię, jak z łaski. — A tak to fukam na nią i potrącam. Zupełnie jak dorośli z nami, starszemi dziećmi. Widać od nich idzie dla nas taka nauka.
Trzy są najgorsze rzeczy, przez które nie lubimy malców:
Pierwsze, że dorośli każą im ustępować, czy mają słuszność, czy nie.
Drugie, że każą im dawać dobry przykład.
Trzecie, że każą się z niemi bawić, kiedy nam przeszkadzają.
Czyli, że przez młodsze rodzeństwo często otrzymujemy bury. Więc się podwójnie cierpi: przez siebie i przez malca.
Naprzykład coś mam, a ona się napiera. Jeżeli zechcę, sam dam, bo wiem, co dać można, co nie. A czy dorośli nam ustępują, jak się napieramy? Jeszcze skrzyczą, a jak dadzą dla świętego spokoju, to jeszcze gorzej, bo nauczą, że dobrocią się nic nie dostanie. — A taki mały pieszczoch widzi, że się za nim ujmują i uczy się krzyczeć, jak czego chce. To strasznie gniewa.
Niech płacze. Ale nie: ono się drze głośno, najgłośniej, — właśnie, żeby wszyscy słyszeli, żeby zaraz było zbiegowisko.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.