Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

robimy. Im się zdaje, że tylko oni za karę tak i tak robią. My także karzemy ich — nieposłuszeństwem, jeżeli zasłużyli.
Bo dlaczego dla jednych jesteśmy inni, i dla drugich inni?
Gdyby inna ciotka nazwała mnie cielęciem, jabym się nie obraził, bo to mógł być żart. Ale ta nie pierwszy raz. Taki ma ton wyniosły, tak lubi rozkazywać i dumna taka. No, niechby sobie, ale lubi wyśmiewać — i buntuje na dzieci. — Pewnie zła, że ma dużo dzieci, ale kto jej winien? — Niech nie ma.
— Muszę się z niemi użerać. — Tyle kosztują. — Od ust sobie odejmuję. — Poświęcam się.
Od ust sobie odejmuje, a gruba, jak beczka. — Dziecko musi kosztować, na to niema rady.
Są dorośli, którzy nas jakby wcale nie widzą. Powie:
— Dzień dobry, zuchu.
Albo:
— Ho, ho, co za duży kawaler.
Tak tylko, żeby coś powiedzieć. I widać, że nie wie nic więcej i jakby się krępował. Jak pogłaszcze po głowie, to ostrożnie, jakby się bał, żeby czego nie urwać, albo nie złamać. — To są ludzie silni i dobrzy i delikatni. Lubimy słuchać, jak rozmawiają z dorosłymi, opowiadają o przygodach jakichś, o wojnie. — Lubimy ich.
A inni, jakby nic nie mieli do roboty, — albo żarty jakieś, wykpinki i przezwiska, albo warjackie zabawy. Brodę ma drapiącą, śmierdzi temi papierosami i dopiero karesy. Albo rękę ściśnie i śmieje się,