Nareszcie był bal. Mama ubrała się w suknię, co ją mole pogryzły. Ale nie było znać: ciocia dobrze przerobiła. Były imieniny i byli goście. Była zabawa — tańce. Zaczęło się wieczorem, a skończyło nie wiem kiedy, bo spałem w mieszkaniu Karola.
Była Marychna z Wilna. I ja z nią tańczyłem. Bo wuj Piotr kazał tańczyć. Nie chciałem wcale. Wuj Piotr powiedział:
— To ty taki kawaler? Panna do ciebie aż z Wilna przyjechała, a ty nie chcesz z nią tańczyć.
Zawstydziłem się i uciekłem na schody. Bo jak można tak mówić? Niby że do mnie przyjechała. Jej mogło być przykro. Ale wuj mnie złapał i podniósł do góry, a ja się wyrywam i nogami w powietrzu fajtam. Aż się zasapał, ale nie puszcza. Byłem strasznie zły, bo się jeszcze więcej zawstydziłem. I postawił mnie i mówi: «tańcz». — A ojciec mówi:
— No, nie bądź gamoniem, zatańcz, bo ona gość.
Z Wilna.
Stoję i nie wiem, co robić, bo chcę uciekać, a boję się, że znów złapie i będzie szarpał. Więc