— A ty piłeś wódkę? Bo ja dwa kieliszki.
Jutro w szkole będzie opowiadał, jaki on bohater: że dwa kieliszki wypił i w głowie mu się nie kręciło.
Przewrócił się na drugi bok, przykrył się, ale się pyta:
— Nie zimno ci, nie ściągnąłem zawiele kołdrę?
— Nie, dobrze.
Kiedy człowiek śpiący, o byle co się rozdrażni. Przykro mi, że nie lubię Karola, a on się pyta, czy mi nie zimno. I dlaczego powiedziałem, że się popiją? Niedobrze sądzić dorosłych. Trudno: oni inni są i inne mają zabawy. No, żeby nie wuj Piotr, tobym nawet może do Marychny słowa nie powiedział. — Jak my się zawsze wszystkiego wstydzimy. — Zawsze obawa, żeby czego głupiego nie zrobić, albo nie powiedzieć. Ciągle niepewność, czy tak będzie dobrze. Żeby się nie śmieli.
Bo już sam nie wiem, czy wyśmiewanie jest dla nas gorsze, czy jak zaczną krzyczeć.
I w domu i w szkole — wszędzie to samo. Zadasz jakieś pytanie, o coś się zapytasz, pomylisz się, albo co, — zaraz śmiech i drwina. Każdy chce być najmądrzejszy i tylko czeka, żeby drugiego wyśmiać i poniżyć.
Ta obawa, żeby się nie stać pośmiewiskiem, tak człowieka onieśmieli, skrępuje, zwiąże, że ciągle niepewny, a im się bardziej wystrzega, tem łatwiej coś niestosownego zrobi. Zupełnie jak na lodzie: ten się najwięcej przewraca, kto się najwięcej boi.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.