— Mąż i żona.
Jakby nie można było kogoś lubić. Żeby rozmawiać, popatrzeć, bawić się razem w jaką zabawę i podać rękę na pożegnanie. — Ale żeby nikt o nic nie wypytywał. I żeby nikt nawet nie zauważył.
Cóż, kiedy nie można.
Spytam się niby niechcący:
— Czy Marychna to ładne imię?
Albo powiem, że ma ładną, niebieską wstążkę we włosach. Albo: dlaczego jak się śmieje, robią się dołeczki?
Niech tylko coś się zapytam, albo powiem, zaraz zaczną szpiegować:
— A czy ci się podoba? Możebyś się z nią ożenił?
Głupie żarciki i nieprzyjemne śmiechy.
No, bo wiem.
Są tacy, co tylko małpują. Chcą się dorosłym przypodchlebić, podlizać, więc zaraz weźmie pod pachę i:
— Moja żona. Moja narzeczona.
Dorośli chcą niby, żebyśmy byli mądrzy, nie lubią niby naszego błaznowania; a sami zmuszają.
Nie wiedzą, jak czującej istocie przykro błazna robić ze siebie. — Jedno dziecko się psuje naprawdę, a drugie tylko żal ma do was i niechęć. — Za tę ciekawość i za to, że wiecie.
Siedzę sobie cicho i myślę. I tak samo jak ja, tysiące dzieci po różnych pokojach o zmierzchu rozmyśla o dziwach i smutkach życia. Co dzieje się
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.