stają, a te cztery będą na dole. I one pewnie pierwsze odpadną. — Czy zaczekać, aż pożółkną i same odpadną, czy je zielone jeszcze zerwać i na pamiątkę zasuszyć? — Teraz jeszcze nie wiem.
Przepisuję wiersz na jutro. Piszę bardzo starannie. Jedno duże W było w tym kawałku. Postarałem się najładniej napisać. I już nie wiem, czy duże R, czy duże W jest ładniejsze i najprzyjemniej pisać.
I tak sobie na tę kartkę patrzę, cośmy litery pisali.
A no, trudno: kocham i więcej jej nie zobaczę. Tylko kartka z literami i cztery listki grochu. — A może naprawdę napisze? A może mi się przyśni? Albo jaką podobną dziewczynkę zobaczę na ulicy. — Tak przecie z Łatkiem było.
Nie są miłe dziewczynki. Dumne, kłótliwe i robią miny. Lubią udawać. Że niby dorosłe i że chłopcy — to łobuzerja.
I stronią od nas, a chcą, — tylko niby łaskę robią.
I jeżeli już która chętnie się z nami bawi, to gorsza, niż my: bo i łobuz i inne przywary ma dziewczyńskie — też.
No tak.
Są jakieś delikatniejsze. Bo i sukienka i kokarda, i koraliki, różne ozdóbki ponawieszają. — Ładnie wygląda. — A gdyby chłopiec, byłoby śmiesznie. — Bo są i chłopcy z długiemi włosami. Jak laleczki. Czy oni się wcale nie wstydzą?
No, tak.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.