ruszyła, żeby choć z trzema parami, — inni musieliby przecie dogonić, i potrochuby się zebrali. — Może tam który powie:
— Niech idą. Sam trafię do domu.
Pewnieby się bał sam zostać, bo będzie miał karę i teżby dopędził. A jak nie, to on jeden. Nie wolno się zaraz na wszystkich obrażać.
Gdyby się dorośli nas zapytali, mybyśmy niejedno dobrze doradzili. Przecie my lepiej wiemy, co nam dolega, przecie my więcej czasu mamy, żeby patrzeć i myśleć o sobie, przecież my lepiej siebie znamy, więcej razem jesteśmy. Jedno dziecko wiele może nie wiedzieć, a w gromadzie zawsze się ktoś znajdzie, co lepiej rozumie.
My jesteśmy rzeczoznawcy naszego życia i naszych spraw. My tylko milczymy dlatego, że nie wiemy, co wolno mówić, co nie. My się boimy nietylko dorosłych, ale więcej jeszcze kolegów, którzy nie chcą porozumienia, nie chcą porządku, wolą w mętnej wodzie kłótni i niezadowolenia łowić ryby własnych korzyści. — Gdybym był dorosły, powiedziałbym:
— Anarchja i demagogja.
Bo jaka tam solidarność! Każdy ma jednego, kogo bardzo lubi, kilku miłych, kilku niemiłych, czy obojętnych i paru wrogów.
Może się zdarzyć jaki wyjątkowy, co go wszyscy lubią, albo wszystkich lubi. A tak to najwięcej się tylko boją. Kto silny, może się rozporządzać i robić, co chce. Albo jak się znajdzie taki, kogo pani, albo pan bardzo lubi.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.