ciotkę, może słyszałem, że ma jakieś dzieci, może nawet mówili, że to dziewczynka — Marychna. — Aż nagle ją zobaczyłem.
I poco?
Co mnie ona właściwie obchodzi?
Tylko daleka krewna, jakaś kuzynka?
Gdyby nie wuj, nawetbym z nią nie rozmawiał, gdyby się przyszła pożegnać, kiedy byłem w szkole, jużbym więcej nie widział?
Może podrzeć pocztówkę i skończyć?
Poco się dręczyć? Poco myśleć? Poco myśleć, czy zdrowa, czy się co złego nie stało?
I tak jej już nie odpiszę, bo nie mam pieniędzy.
I właśnie, że dostałem.
— Masz, łobuzie, — powiedział ojciec i dał mi złotówkę. Kup sobie, co ci potrzebne, albo idź do kina.
A mama:
— Oj, nie dawaj chłopcu pieniędzy, bo się rozpuści.
I jakoś głupio wziąłem, niezdarnie. Tak niespodzianie się stało.
Bo ojciec liczył pieniądze, naliczył coś 31 czy 41, — tylko że jeden złoty zadużo do równego rachunku. Ja akurat stoję. Więc dał. Niespodzianie.
Jak już wziąłem, żal mi się ojca zrobiło. Przecież nie ma zawiele, i dzieci dużo kosztują. — Zamiast sobie kupić — musi nam — a palto, a buty — jedzenie i szkoła i wszystko. — A ma z tego tylko więcej kłopotu i zmartwień, jeżeli się źle sprawuję.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.