— Wezwałeś mnie, więc przybyłem. Czego chcesz. Tylko prędko.
On nie mówi, tylko jakoś ćwierka. Ale cicho, cichutko. A ja słyszę i rozumiem.
— Wezwałeś mnie, — mówi, — a teraz nie wierzysz.
I zaczął bujać latarką: w prawo, w lewo, w prawo, w lewo.
— Nie wierzysz, — mówi. — Dawniej ludzie zajmowali się czarami. Teraz w czarnoksiężników, w krasnoludki i wróżki wierzą tylko dzieci.
Buja latarką i kiwa głową. A ja boję się nawet ruszyć.
— Powiedz jakieś życzenie. Spróbuj. Co ci to szkodzi?
Poruszyłem ustami, żeby się go zapytać, a on już się domyślił, — już wie.
— Wezwałeś mnie Westchnieniem Tęsknoty. Ludzie myślą, że zaklęcia — to koniecznie muszą być wyrazy. A nie, a nie, a nie.
Kiwa głową, że nie. Przestępuje z nogi na nogę. Tak śmiesznie. I latarką swoją w prawo i w lewo. A ja czuję, że już zasypiam. I oczy szeroko otwieram, żeby nie zasnąć. Bo mi szkoda.
— No, patrz, — mówi krasnoludek, — patrz, jakiś ty uparty. Śpiesz się, bo sobie pójdę. Mnie nie wolno być długo. Będziesz potem żałował.
Już nawet chcę powiedzieć życzenie, ale nie mogę. Może już jest tak na świecie, że łatwo mówić, jeśli się tak sobie pragnie, a trudno, jeśli chce bardzo.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.