A najgorzej, że chcą, żeby — wszyscy tacy. Kto nie chce byle komu pożyczyć, — zaraz:
— Samolub — chciwiec — chytroń.
Często złość bierze, bo co zobaczy, zaraz:
— Daj.
Jeszcze grozi:
— Pamiętaj, pożałujesz. Poczekaj: przypomnę ci już. Przyjdzie koza do woza. Już ty mnie kiedy poprosisz.
My musimy więcej pożyczać, niż dorośli. Bo każą mieć, a jak w domu nie dadzą, co robić?
Często rodzice winni, a dziecko cierpi. A najgorzej, kiedy nie wierzą. U dorosłych, jak kto uczciwy, wszyscy mu ufają, a tu najporządniejszy w podejrzeniu.
— Potrzeba mi na karton.
— Znów karton? Przecie niedawno kupiłeś?
Takie pytanie boli. Bo czy zjadam karton?
Dorosły ma swoje pieniądze i co potrzebne kupi. Dziecko jak z łaski dostaje. Ma czekać, aż rodzice będą w dobrym humorze, bo przykre słowo powiedzą.
Dziecko powinno mieć stałą pensję miesięczną, żeby wiedziało, co ma, żeby się nauczyło wydawać, żeby mu starczyło. A ty albo nic nie masz, albo odrazu dużo. To uczy hazardu i żebraniny. Bo umyślnie się będzie przymilał, żeby co dostać.
Gubimy, zapominamy — to prawda. Ale oni mają duże kieszenie, szuflady, do których nikt nie podchodzi. Oni powoli chodzą, pomału się ruszają. A mimo to i oni przecie gubią i zapominają.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.