W drodze Mundek znów mówił o ojcu.
— Ty może myślisz, że mój ojciec jest taki pijak, co robi awantury. W naszej sieni mieszka jeden. Brewerje wyrabia, — raz nawet była policja. — Jak do domu wróci, bije żonę i dzieci. Słyszy się, jak trzaśnie, a potem pisk. Potem weźmie, rzuci na ziemię — szkło, nie szkło. I zaczyna dopiero: «to wszystko moje, ja w krwawym pocie zarobiłem; jak zechcę, połamię, zniszczę, spalę». — A dzieci: «tatusiu — tatusiu». — Gdyby mój ojciec, nie wiem cobym zrobił. Bo tata ma tylko słabą głowę: wypije kilka kieliszków — i gotów.
— A dlaczego pije?
— Nie wiem. Pewnie się przyzwyczaił. — Bo ja ani pić, ani palić nie będę. — Poco chlać truciznę? Nawet w ustach pali, — przepali krew i żołądek. — Ja zacząłem już papierosy. Ale jeden chłopak kazał nabrać dymu i przedmuchać przez chustkę. I na płótnie taka się żółta, śmierdząca plama zrobiła. — Żebym był królem, albo miał jaką władzę, pozamykałbym wszystkie restauracje, te tam różne knajpy. Jakby nie było, musieliby przestać.
Szliśmy kawałek w milczeniu.
— We krwi są jakieś kulki, w które wchodzi powietrze. — Dziwnie jest człowiek zbudowany. Ani jednej maszyny niema podobnej. — Bo co? — Zegarka nie nakręcisz, to stanie. — A człowiek dziesięć — sto lat bez nakręcania. W kurjerze nawet pisało, że jeden 140 lat.
I zaczęliśmy mówić, jakich znamy staruszków. A potem o weteranach: że pamiętają powstanie.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.