a niby jesteśmy solidarni. No, tak; są dwa obozy: dorośli i dzieci. A potem banda przeciw bandzie i każdy przeciw każdemu. Jeden Mundek tylko prawdziwy przyjaciel — i też nie wiem, jak długo będzie...
Największe osobiste zmartwienie, że w szkole mi trudno. Zapominam, com umiał, kiedy byłem dorosły. — Już teraz nie mogę nie uważać na lekcji, pilnować się muszę i lekcje odrabiać.
Trudno mi odpowiadać. Nie jestem pewien, czy umiem. Boję się, że się nie uda.
Kiedy pan, albo pani patrzą na klasę i mają wywołać, serce inaczej jakoś bić zaczyna. Może nie strach, ale nieprzyjemnie. — Jakby śledztwo, — że choć nie winien, ale kto wie, jak wyjdzie.
Nie od siebie tylko jestem zależny, a od całej klasy. Inaczej się odpowiada, jeśli klasa wie i rozumie, inaczej, jeśli nie umie, i pani się niecierpliwi.
Niech jeden kto głupstwo powie, już po nim trudniej dobrze odpowiedzieć.
Dlatego są dnie, kiedy wszyscy, nawet najgorsi umieją, i są dnie feralne, kiedy cała klasa jakby zbaraniała. Chyba że kto nic sobie z niczego nie robi i na własną odpowiedzialność zaczyna. — Wtedy znów czuje, że ma chłopców przeciwko sobie, że źle mu życzą, że tylko czekają, żeby i jemu się nie udało.
Już tak jest w powietrzu, jakby mówili:
— Kuś baba, kuś baba.
No, trudno: nie wiem, nie rozumiem, nie mogę. Dlaczego muszę rozumieć? Dlaczego koniecznie, że
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.