Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzę na lekcji, ale patrzę, a Szczawiński ma na plecach na bluzie pięć palców z kredy. Na przerwie ktoś rękę usmarował kredą i uderzył. Tamten nie wie, a na plecach ręka się odbiła.
No, i chciałem przymierzyć, czy prawa ręka, czy lewa. Chciałem nawet zdaleka, ale niechcący ruszyłem. I odwrócił się. A pan na niego, że się kręci. A Wiśniewski:
— O, jakie ma paluchy.
A pan do mnie.
Ja rękę pokazuję, że przecież czysta. A pan:
— Stójcie obaj w ławce.
Nie staliśmy długo. Ale nie o to idzie. Przykro, że się wszystkie nasze sprawy załatwia prędko i byle jak, że dla dorosłych nasze życie, troski i niepowodzenia są jakby tylko dodatkiem do ich prawdziwych kłopotów.
Są niby dwa różne życia: ich — poważne i godne szacunku i nasze, niby na żart. Że mniejsi i słabsi, więc jakby zabawka tylko. Stąd lekceważenie.
Dzieci — to przyszli ludzie. Więc dopiero będą, więc jakby ich jeszcze nie było. A przecież jesteśmy: żyjemy, czujemy, cierpimy.
Lata nasze dziecinne — są to lata naprawdę życia.
Dlaczego i naco każą nam czekać?
Czy dorośli przygotowują się do starości, czy i oni nie trwonią sił lekkomyślnie, czy chętnie słuchają przestróg gderliwych starców?
Myślałem w szarzyźnie dorosłego życia o barw-