— Załóż się pan, że prezydent nie przyjmie dymisji.
A tu:
— Załóż się, że śniegu nie będzie.
Nie mówią: «głupi — kłamiesz» — spierają się delikatniej, ale też jest hałas.
Ale tak stoję sobie, a wpada Kowalski:
— Te, słuchaj, napisałeś przykłady? Pożycz mi, to sobie przepiszę. Wczoraj goście byli u nas. A może pani będzie sprawdzała.
Ja nic: rozkładam teczkę i patrzę, co się tam dzieje w zeszycie. Jakby to było nie moje, a tego jakiegoś chłopca, który wczoraj za mnie lekcje odrabiał.
A tymczasem jest dzwonek. On nie czeka, aż sam pozwolę, tylko łapie i leci na swoją ławkę. A mnie przychodzi do głowy, że jeżeli przepisze tak samo, pani może pozna i pomyśli, że to ja ściągnąłem. Jeszcze mnie do kąta postawi.
Śmieszne mi się wydało, że będę stał w kącie. A Wiśniewski się pyta:
— Czego się śmiejesz?
— Coś mi się przypomniało, — mówię i dalej się śmieję.
A on:
— Warjat. Śmieje się, sam nie wie, z czego.
Ja mówię:
— Warjat — nie warjat. Może wiem, z czego się śmieję, tylko ci nie chcę powiedzieć.
A on:
— Ho-ho, jaki ty tajemniczy.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.