Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

A kierownik złapał mnie za kołnierz i trząchnął, aż głowa mi zalatała. Ale zły taki, że nie wiem.
— Jak się nazywasz, urwisie?
Ja w strachu. Serce mi tłucze, słowa nie mogę wymówić. Wie on, że nienaumyślnie, więc powinien przebaczyć. Ale znów tak z rozmachu pchnąć kierownika. Mógł się przecie przewrócić, uderzyć. — Chcę coś przemówić, ale drżę cały, i język mi skołowaciał. — A pan znów mną trząchnął i krzyczy:
— Odpowiesz ty mi wreszcie, czy nie? Pytam się, jak twoje nazwisko?
A tu naokoło taka się kupa zebrała. I patrzą. A mnie wstyd, że zbiegowisko. Akurat pani przechodziła, zapędziła do klasy. Zostałem sam. Spuściłem głowę, jak zbrodniarz.
— Chodź do kancelarji.
Powiadam cicho:
— Pan kierownik pozwoli, że się usprawiedliwię.
A kierownik:
— Co tam mi będziesz dużo opowiadał. Jak się pytałem o nazwisko, czemu nie odpowiedziałeś odrazu?
Ja:
— Bo się wstydziłem, że wszyscy stoją i patrzą.
— A latać, jak nieprzytomny, to się nie wstydzisz? Przyjdź jutro z matką.
Zacząłem płakać. Łzy same lecą. Jak groch. A w nosie odrazu mokro.
Pan kierownik popatrzał, żal mu się widać zrobiło: