A jak ja robiłem, kiedy byłem nauczycielem? Rozmaicie bywało. — No, tak: nagle wpadłem na kierownika, i on nagle za kark mnie złapał. Co mógł zrobić innego? Rozłościł się, potem się uspokoił. — Czy przebaczył?
Powiedział:
— Idź do klasy.
I nie wiem, czy mam jutro przyjść z mamą, czy nie?
I tak sobie myślę:
— Zaledwie kilka godzin jestem dzieckiem, i jak wiele przeżyłem. Dwa razy najadłem się strachu: raz, że mi zeszyt zabrał, — było nieprzyjemnie; drugi raz — z panem kierownikiem. I jeszcze się nie skończyło — i sam nie wiem, co robić.
Najadłem się wstydu, kiedy mnie, jak złodzieja jakiego, za kołnierz trzymali. Przecież dorosłego nikt nie łapie, nie trzęsie, kiedy nienaumyślnie potrąci. Prawda, że dorośli ostrożnie chodzą, ale się zdarza.
No i dzieciom wolno przecież biegać. A jeśli wolno, kto powinien być ostrożniejszy: czy ja, mały chłopak, czy doświadczony pedagog?
Dziwne, że mi to do głowy nigdy nie przychodziło, kiedy byłem duży.
Zaledwie kilka godzin jestem dzieckiem, i już pierwsze łzy. Bo niedługo, ale płakałem. I teraz nawet, choć mam oczy suche, ale w sercu mam tyle żalu.
I jeszcze nie koniec. Przecież się przewróciłem. Opuściłem pończochę, patrzę: skóra na kolanie
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.