I zaraz pożałowałem.
— Ooo, jaki prawdomówny. Patrzcie chłopcy, prawdziwca znalazłem.
Chcę odejść, a on zatrzymuje.
— Poczekaj, czego się tak spieszysz?
Nie puszcza, — idzie obok i poszturguje.
Wziąłem i odepchnąłem. A on jeszcze więcej:
— Tylko się znowu tak nie pchaj, bo to nie twoja szkoła. Myśli, że jak go pani pochwaliła, że zrobił jeden błąd, to mu się już wolno rozbijać.
W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem, co wygaduje. Potem dopiero zrozumiałem.
Już podchodzę do drzwi, a on nie puszcza:
— Małe dzidzi — mówi. — Spłakał się dzidziuś. Popłakała się panieneczka.
I brudną łapą chce mnie po twarzy.
Już się zamachnąłem. A on silny, ten Wiśniewski. Ale taki już byłem zły, że wszystko jedno: co będzie, to będzie. Jakby się bójka zaczęła, i onby też dostał.
A teraz pytam się, coby powiedział kierownik, gdyby przypadkiem przechodził i zobaczył. Rozumie się, ja winien. Przecież już raz zwojowałem, — teraz znów. Już mnie będzie pamiętał. Niech się potem coś stanie, zaraz będzie mnie podejrzewał.
Bom łobuz:
— Już ja ciebie znam. Już ty nie pierwszy raz.
Kiedy byłem nauczycielem, przecież tak samo mówiłem.
Ale na szczęście pani wchodzi do klasy, żeby sprawdzić, czy wyszli.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.