Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

później śniła, zawsze się spocony budziłem i zawsze szczęśliwy, że sen, a nie prawda.
— Nie zacząłeś jeszcze? — pyta się pani.
— Myślę, jak zacząć.
A pani od rysunków ma jasne włosy i miły uśmiech. Spojrzała mi w oczy i powiada:
— No, myśl sobie, może co ładnego wymyślisz.
I sam nie wiem dlaczego, ale powiedziałem:
— Narysuję szkołę, jaka była dawniej.
— A ty skąd wiesz, jaka była?
— Ojciec mi opowiadał.
Musiałem skłamać przecież.
— Dobrze — mówi pani, — to będzie bardzo ciekawe.
Myślę:
— Uda się, czy nie uda? — Przecież chłopaki też nie wielcy malarze.
Rysuję niezgrabnie — ale nic — najwyżej będą się śmieli. Niech się śmieją.
Są obrazy, które się składają z trzech: jeden we środku, a dwa po bokach. Każdy inny, ale stanowią całość. Nazywa się tryptyk taki obraz.
Podzieliłem stronicę na trzy części. Na środku narysowałem pauzę. Jak chłopcy się gonią, a jeden coś zbroił, bo nauczyciel rwie go za ucho, a on się wyrywa i płacze. A ten go trzyma za ucho i taką jakby szpicrutą wali po plecach. Chłopak nogę podniósł w górę, zupełnie jakby wisiał w powietrzu. A inni patrzą; głowy pospuszczali, nic nie mówią, bo się boją.