piszesz. I wychodzi dobrze. Albo odrazu zrozumiałeś zadanie. Nawet może być jakiś błąd, ale to nie błąd, albo bardzo mały. A tu ci nagle przerwą, każą poprawić, powtórzyć, coś jeszcze dodadzą, objaśnią. I odrazu wszystko przepadło. Zły jesteś, i już ci się nie chce, i już się nie uda.
Natchnienie — to jakby rozmowa człowieka z Bogiem. I nikt nie ma prawa się wtrącać. Bo wtedy muszę być sam, żeby nie widzieć, nie słyszeć.
Teraz tak właśnie było. Pani stoi za mną, patrzy jak rysuję, a ja nic, tylko poprawiam. Tylko jedną kreseczkę, jedną kropeczkę dodam, i coraz lepiej wychodzi.
Pani musiała długo stać, tylko nie wiedziałem.
Dopiero patrzę zdaleka i znów coś dodaję, ale coraz ostrożniej. Bo można zepsuć, jeżeli za wiele poprawiać. — I jestem zmęczony. I nagle poczułem. — Podnoszę głowę, a pani się uśmiecha i rękę mi przyłożyła do policzka.
Nie lubię, kiedy mnie kto głaszcze, albo dotyka. Ale teraz pani ręka była chłodna i miękka. — I uśmiechnąłem się.
A pani się pyta:
— Skąd wiesz, że to tryptyk?
— Wiem. Widziałem na obrazku, na pocztówce, w kościele.
Plączę się i jeszcze się bardziej zaczerwieniłem. I dopiero pani się pyta:
— Czy można?
Podaję zeszyt i mówię:
— Proszę.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.