A pani patrzy na dawne rysunki i na ten ostatni. A Wiśniewski wyskoczył ze swojej ławki i także nos wsadza i mówi:
— Tryptyk.
Bałem się, że pani zacznie pokazywać i chwalić, że dobrze. Przecież powinna zrozumieć, że w takiej gromadzie zawsze się znajdzie zazdrosny, albo błazen, i potem będzie dokuczał, wyśmiewał. I pani to rozumiała, bo Wiśniewskiemu kazała iść na miejsce, a mnie tylko powiedziała:
— No, odpocznij sobie teraz.
Zamknęła zeszyt i położyła ostrożnie przedemną na ławce.
Ostrożnie i równo.
Zaraz pomyślałem, że gdybym znów był nauczycielem, tobym nie rzucał zeszytów na ławkę, nie przekreślał grubą linją, aż atrament się rozpryskuje, jeżeli co źle napisane. Kładłbym tak samo ostrożnie i równo, jak pani.
Niedługo odpoczywałem, bo się lekcja skończyła. I mam iść do kancelarji. Ale kierownik stoi przy drzwiach, więc się zatrzymałem. I pani stanęła. Ja z boku czekam i nie wiem, co mówić. A znów podchodzi woźny.
Już dwa razy zacząłem: «Proszę pana», ale wiem, że kierownik nie słyszy, bo cicho powiedziałem. Jest strasznie nieprzyjemnie, jeżeli się musi powiedzieć, a wstydzi się mówić.
Oni rozmawiają o jakichś tam swoich sprawach, a ja nie wiem, nie słyszę. Ale kierownik zwraca się do mnie:
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.