Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo jak leciałem przez korytarz, wpadłem na kierownika.
— Uderzyłeś?
— Nie, tylko się ręką oparłem o brzucho.
— O brzuch, — poprawiła pani.
I uśmiechnęła się.
I w sekundę było już załatwione. Pomyślałem: «dziękuję» i idę do klasy. Nawet się nie ukłoniłem. To pewnie było niegrzecznie. Mniejsza z tem. Aby już siedzieć na ławce, że się to wszystko skończyło.
A na ostatniej godzinie czytał pan o Eskimosach. Że pół roku trwa u nich zima, a domy budują ze śniegu. Te budki nazywają się: «igloo». — Można w nich palić ogień, ale musi być zimno, bo się roztopi.
Kiedy byłem dorosły, też wiedziałem o Eskimosach, może nawet więcej. Ale mnie nie obchodzili. Nie myślałem nawet, czy są naprawdę. Teraz zupełnie inaczej. Żal mi ich.
Niby mam oczy otwarte, patrzę na pana, a widzę pola lodowe — nic, tylko lód i śnieg. Ani jednego krzaczka, ani jednej krzewiny. Ani sosny, ani trawy. Nic, tylko lód i śnieg. Potem przychodzi noc. Wiatr, ciemność, tylko czasem zorza. Czuję w sobie mróz i tęsknotę. Biedni Eskimosi. Zimne mają życie. Bo u nas najbiedniejszy wygrzeje się chociaż w słońcu.
Tak było cicho, kiedy pan czytał. Ktoś ztyłu raz jeden coś szepnął, cichutko — pan nawet nie spojrzał na niego, że rozmawia. Ale myśmy się zaraz odwrócili. Jeżeli był głupiec, którego i to nie za-