Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

zasłonić. Zły jestem i spieszę się, żeby nie spóźnić, bo bilet trzeba kupić, a może tłok przy kasie.
A tu chłopaki tyłem lecą — trzech było. Śmieją się, że wiatr ich pcha. Też coś tam między sobą mówili. A jeden mi prosto pod nogi. Chciałem się usunąć, a on o walizkę zawadził. Rugnąłem go, że warjuje, że ludziom przeszkadza. No, tak, ale i ja mu przeszkodziłem. Kto go tam wie, w co się bawili, co sobie myśleli. Może był akurat balonem, okrętem, żaglowcem, a ja ze swoją walizą byłem mu rafą podwodną. Dla mnie wicher — przykrość, dla niego uciecha. — Przeszkadzają sobie dorośli i dzieci: ci tym, a ci tym.
Kiedy pierwszy raz byłem mały, lubiłem z zamkniętemi oczami chodzić po ulicy. Mówię: «dziesięć kroków przejdę z zamkniętemi oczami». Jak ulica pusta, zamknę oczy na dwadzieścia kroków i żeby nie wiem co, nie otworzę. Idę z początku zamaszyście, a już potem wolniej, ostrożniej. Niezawsze się udawało. Raz wpadłem do rynsztoka. Wtedy jeszcze w rynsztokach woda płynęła, teraz jest już kanalizacja, kanały, rury są w ziemi. Więc wpadłem w rynsztok, nogę wywichnąłem — z tydzień mnie bolała. W domu nic nie mówiłem, bo co mówić, kiedy nie zrozumieją? Powiedzą, że po ulicy trzeba chodzić z otwartemi oczami. Przecież to każdy wie, ale raz dla odmiany można sprobować.
Drugi raz łbem wyrżnąłem o latarnię, — guza nabiłem, a dobrze, że czapka trochę ochroniła. Bo niech się tylko da jeden krok krzywo, cały kierunek się zmienia, i albo w latarnię, albo w przechod-