Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

nia. — Gdy się wpadnie na kogo, jeden tylko odsunie i nic, albo coś wesołego powie. A czasem jak zwierz się obruszy.
— Ślepy jesteś, nie widzisz?
I spojrzy złowrogo, jakby chciał pożreć.
Raz byłem już dużym chłopakiem — z piętnaście lat miałem. Idę, a dwie dziewczynki goniły się — bokiem jakoś leciały — i prosto na mnie. Zapóźno było wyminąć, więc nachyliłem się, rozstawiłem ręce — i bokiem obie naraz mi wpadły. Spojrzały wystraszone. Jedna miała oczy niebieskie, a druga — czarne, — roześmiane oczy. Chwilkę je zatrzymałem, żeby złapać równowagę i wyminąć. Jedna krzyknęła: «oj», a druga powiedziała: «przepraszam». Ja powiedziałem: «proszę bardzo». I obie mi wyfrunęły. Uciekły i odwróciły i śmieją się, — a jedna na jakąś panią wleciała. A ta pchnęła ją, że aż się zatoczyła. Tak ordynarnie.
Przecież dzieci potrzebne są na świecie i właśnie takie, jak są.
Mówię:
— Mundek, chcesz się ścigać z tramwajem?
Staliśmy akurat koło przystanku.
On mówi:
— Dobrze. Kto prędzej: tramwaj, czy my. — Do rogu.
— Do rogu.
Z początku łatwo, bo tramwaj nie miał rozpędu. Ale potem pędzimy już środkiem ulicy, koło chodnika — gdzie konie, dorożka nam przeszkodziła. Przegraliśmy.