Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Idę teraz sam już powoli i staram się chodzić, żeby stanąć akurat na środek kamienia. Jak się gra w klasy: żeby nie wejść na linję. — Byłoby łatwo, ale przechodniów trzeba wymijać; a odrazu zrobić krok w bok i nie stanąć na linji nie zawsze się uda.
Więc wolno mi tylko dziesięć razy. Jeżeli będzie więcej, to przegram. — Liczę: raz mi się nie udało, — dwa, trzy, cztery razy. — Jeszcze mi wolno — sześć, pięć. — Boję się, ale taki strach w zabawie przyjemny.
Tylko osiem razy stanąłem i wchodzę do bramy. Jeszcze tylko przed sklepem postraszyłem kota. Kot do bramy, ja za nim. Uskoczył w bok i patrzy: śmiesznie podniósł łapkę do góry.
— Wydawałeś z czego? — pyta się mama.
— Nie.
Pocałowałem w rękę — serdecznie. Aż mama na mnie spojrzała i pogłaskała po głowie.
Cieszę się, że kierownik przebaczył i że znów mam matkę.
Dzieciom się zdaje, że dorosłemu matka niepotrzebna, że tylko dziecko może być sierotą. Już tak jest, że im starsi, tem rzadziej mają rodziców. Ale i dorosły ileż ma chwil takich, kiedy zatęskni za matką, za ojcem, gdy mu się zdaje, że tylko rodzice mogliby wysłuchać, zrozumieć, poradzić i pomóc, a jeśli trzeba, — przebaczyć i pożałować. Więc i dorosły czuje się sierotą.
A no, zjadłem obiad: co teraz będę robił?
Więc schodzę na podwórko. — Felek, Michał, Wacek.