Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

gniewa. Bo masz ból i przestraszyłeś się, a oni żartują. — Bywa gorzej: wykrzyczą. Wiedzą, że nieumyślnie, bo ktoby sam chciał się kaleczyć, a wygląda, jakby właśnie im na złość rozbiję się, czy skaleczę.
Teraz już rozumiem, że jeśli jestem psem myśliwskim, a w piwnicy ukrył się zając, a jeszcze mignie w ciemności, — nie mogę schodzić noga za nogą, muszę — szust — szust — po trzy stopnie, choćbym miał się poślizgnąć i zwalić na łeb, albo mi drzazga z poręczy wlezie pod skórę. Ryzykuję wtedy, a właściwie nie zastanawiam się wcale, bo go chcę złapać. A bo raz pies z tego pędu wyrżnie w lesie o drzewo i głowę roztrzaska. A pies ma cztery łapy, a ja dwie.
Jestem psem i szczekam i skomlę, że ślad straciłem. Gdy byłem dorosły, miałem gruby głos i nie mogłem już ani szczekać, ani piać, jak kogut, ani gdakać, jak kura. Teraz znów odzyskałem świeży głos dziecięcy i poszczekuję, jak dawniej.
Stoję tak, stoję — przywarowałem i do piwnicy. A Wacek za mną. A tu nam zając nad głowami wali z przygórka na podwórze.
Szczeknąłem z tego zawodu, co mnie spotkał, i za nim.
Wymówiliśmy, że na ulicę nie wolno, ale na podwórku ciasno, więc parę razy okrążył, a tu już i psy i myśliwy zboku zachodzi. No, i zając w bramę.
— Nie wolno!
Ale gadaj z zającem, kiedy broni życia, dokąd